poniedziałek, 24 sierpnia 2015


Wciąż w drodze. Idę. Stoję. Cofam się. Wątpię. Idę dalej. Stop. Pytanie. Odpowiedzi brak. Pytanie. Nic. Nawet ciszy nie ma. Chaos. Chaos bez hałasu.... Stoję więc. Tak, oddech. Oddycham. Miarowo. Bez przesady z głębokością. Delikatnie. Świadomie. Wdech i wydech. Powoli. Siadam. Na razie nie idę. Odpoczynek. Oddech. I kolejny. Nic więcej. Gdy pojawia się myśl - etykietuję "MYŚL" i puszczam dalej. Jak chmury na niebie. Niech sobie frunie. Niech znika.... 
Jest. Nareszcie. Cisza. I nic więcej. Mogę iść. Idę. Nie cofam się. Do przodu. Jest lęk. No tak, jest niemal zawsze. I co? Lękam się, ale idę. Idę mimo lęku. Naprzód. Z życiem. Bo życie zna tylko drogę do przodu. Skupiona na teraz. W ciszy. Czuję, że właśnie wracam. Do siebie. 
Po upadku koniec. Bo wstałam.
Bo nie jest to takie łatwe, pozwalać życiu płynąć. W akceptacji wszystkiego, co jest. Bez oceny, jakie jest. Bez oporu, że jest. Pozwalać sobie po prostu być. Pozwalać innym po prostu być. Odważyć się żyć, pomimo strachu. Celebrować każdy moment. Ten moment. W teraz. Dawać z siebie 100% we wszystkim co się robi... Teraz! Tak, tak. To ciężka praca. Bo stan niezwykły. Nienaturalny. Bo inaczej nauczono nas żyć. Z innej perspektywy. Niełatwo, ale i niebanalnie odkopywać się z naleciałości. Odnajdywać wiarę w swoją wartość, w swoją moc. Ufać sobie. Pozwalać sobie błądzić.  Zostawiać za sobą coraz to inne kostiumy. W końcu przecież musi być jakiś koniec przebrań. Koniec ról. Koniec tożsamości. Tak myślę przynajmniej. Tak czuję. Tak do mnie przychodzi. Gdy wszystko we mnie gra dokładnie tą samą melodię. Moją melodię. Gdy ego śpi. Zdetronizowane. Przynajmniej na chwilę.
Mój ocean teraz spokojny. Pełen miłości. Bez dna.

Do spotkania w kolejnej przestrzeni.
Ścisk.

sobota, 22 sierpnia 2015


Jedna z istotnych przestrzeni nas, to nasze ciała. O czym pisałam już wcześniej. Dziś w ramach dbałości o nie, szybki przepis na nie tylko zdrową zupę, lecz przede wszystkim smakowicie smakowitą.  Bo jak mówi pewna maksyma: Żeby wyjąć, trzeba najpierw włożyć. ;) Wlewajmy więc w nas dobre paliwo. Opłaci się ;) i to prędziutko. 

Krem z brokułów naprawdę kremowy (zdjęcie przekłamało trochę kolor, w rzeczywistości bardziej zielony)
1 brokuł, 1/2 szklanki orzechów nerkowca, 1 cebula, łyżka masła, liść laurowy (3), ziele angielskie (3) woda, sól, pieprz
Brokuł ugotować, łodygi dłużej, różyczki ok 3 minuty, cebulę udusić na maśle z liściem laurowym i zielem angielskim, wszystko razem z orzechami (bez liścia laurowego i ziela angielskiego) potraktować blenderem. Wodę przed zmiksowaniem ująć lub dodać, na wyczucie właściwej dla siebie konsystencji.  I już. Pysznego smacznego!
A ja lecę. :)

Do spotkania w kolejnej przestrzeni. 
Ścisk.

piątek, 21 sierpnia 2015

czwartek, 13 sierpnia 2015



Tyle zaaplikowanej wiedzy. Wciąż aplikowana wiedza. Na bieżąco. Żeby jeszcze odkryć. Żeby jeszcze się dowiedzieć. Żeby więcej wiedzieć. Wiedzieć jak Żyć. Świadomie oczywiście. Tyle źródeł, a tylko jedna prawda. TERAZ. Takie proste. Takie nieskomplikowane. Takie banalne nawet. Takie życiowe. A jednak czasami nie do zrobienia.
Co z tego, że wiem. Co z tego, że o tym czytałam. Co mi daje, że to wciąż powtarzam, skoro wypadam z tej wiedzy. Wypadam z TERAZ. I wpadam w jakąś otchłań. W jakąś ciemność. W bezgraniczną rozpacz. Jakby tam właśnie miał być koniec. Ale czego? Życia? Życie płynie przecież. Nawet jak ja w tej otchłani. Nawet jak ja w tej rozpaczy. I wtedy przychodzi ta zaaplikowana wiedza. Już przetransformowana. Od środka.  Po jakiejś chwili. Po ciemności. Po cichu. I pytanie od mojej najcichszej ja: ale o co chodzi? .... I powtarzam pytanie. I jeszcze raz. I kolejne razy pięć. No właśnie: o co chodzi? O co chodzi? O co chodzi? O co chodzi? O co chodzi? I wracam. Już jestem z powrotem. Ufff. W TERAZ. Na szczęście. Bez lęków o przyszłość. Bez strachu z przeszłości. Bez analizy teraźniejszości. Jestem w moim TERAZ. Tu chcę zostać. Tu magicznie jest spokój. Tu magicznie jest życie. Tylko tu, w TERAZ, de facto.  Bo TERAZ po TERAZ już nie będzie. I przed TERAZ nie ma TERAZ.
Nie chcę już wypadać. I nie wypadnę....  Do następnego razu. Ale może to jest tak daleka przyszłość, że z perspektywy  TERAZ go jeszcze nie ma? I może wcale nie będzie? Popraktykuję. Po to tu w końcu jestem. 

Do zobaczenia w kolejnej przestrzeni TERAZ.
Ścisk.

niedziela, 9 sierpnia 2015


Upalnie. Przynajmniej tu, skąd piszę. Czy w cieniu, czy w słońcu czuć Toskanię, Prowansję, Sycylię, ba, całym południem pachnie. Przepięknie. Tylko cykad brak. Ale i tak nastroje leniwe, iście południowe przy takiej aurze. Nikogo nie widać, nikogo nie słychać w ciągu dnia. Bo życie zaczyna się od godzin wieczornych. Kto by pomyślał, że to Polska ;)
"Dla ochłody łyk zimnej wody" jak  mówi piosenka. Ja jednak polecam MANGOLADĘ ;)
Mango + waniliowy napój ryżowy + duuuuuuuuuużo lodu - potraktować mocnym blenderem i gotowe.

Do spotkania w kolejnej przestrzeni.
Ścisk. 



sobota, 8 sierpnia 2015



Było sobie jajko, a potem była kura.... A może odwrotnie? ...
U mnie najpierw był skrawek papieru, bo właśnie od niego  ta przygoda z kurą  się rozpoczęła....
A potem już poleciało... Byleby pamiętać o "byciu bambusem" ;)

Do spotkania w kolejnej przestrzeni.
Ścisk.

czwartek, 6 sierpnia 2015



Najpiękniejsza pora dnia. Świt. Cisza i w niej moje ciszenie.  Spokój. Wszędzie we mnie i wokół. Uśpienie. Świat w letargu. I ja. Przebudzona. Przepięknie. I jeszcze chłodek w ten upalny czas. Pachnące, świeże powietrze. Tylko się zaciągać. Nałogowo. 
Do dzisiejszego wpisu zainspirował mnie przeczytany tekst Osho, tuż po 5 rano, ;)  - usłyszałam go i poczułam doskonale w tej cichości chwili. Tekst o byciu czy może niebyciu artystą. Porównał on artystę do bambusa - czegoś pustego w środku. Czyli zatracenia się, zapomnienia o sobie w akcie tworzenia. Bez kalkulacji. Bez tożsamości. Bez ego. Pozwolenie i przyzwolenie na prowadzenie. Przez siłę wyższą. Doskonałą.
Był to taki dla mnie synchron w czasie. Dzień wcześniej malowałam obrazy. I - nie znając jeszcze stanu "bycia bambusem" coś puściłam w sobie. Pozwoliłam sobie na brak kontroli. Nie wymyślałam, co chciałabym namalować. Nie kalkulowałam, że może wykorzystam jeszcze farbę na paletce, no bo "szkoda, żeby się zmarnowała". Nie myślałam o tym, czy komuś spodoba się ten obraz czy nie. Zaczęłam od pomarańczu i zieleni, skończyłam na brudnym różu. Namalowałam Anioła, zamalowałam Anioła, to nie był jego czas, więc ukrył się na ten moment we Wszechświecie. 
To jest genialne! Stwarzanie. Każdy ruch pędzla przynosi inną przestrzeń. To się dzieje na bieżąco. Bez planu. To się po prostu dzieje. I ja to poczułam. Ja, która wg norm ludzkich malować nie potrafię. Zresztą nigdy nie malowałam, no w podstawówce, jak każdy. 
Mój pierwszy krok, do "bycia bambusem" zrobiłam. 
Już czekam na następne. W ekscytacji. W szczęściu. 
Wczoraj ktoś mi powiedział: Sztuka sztuką, życie życiem. A ja bym to pomieszała i połączyła, jak farby. Co myślisz, M.?

Do spotkania w kolejnej przestrzeni.
Ścisk.