czwartek, 6 sierpnia 2015



Najpiękniejsza pora dnia. Świt. Cisza i w niej moje ciszenie.  Spokój. Wszędzie we mnie i wokół. Uśpienie. Świat w letargu. I ja. Przebudzona. Przepięknie. I jeszcze chłodek w ten upalny czas. Pachnące, świeże powietrze. Tylko się zaciągać. Nałogowo. 
Do dzisiejszego wpisu zainspirował mnie przeczytany tekst Osho, tuż po 5 rano, ;)  - usłyszałam go i poczułam doskonale w tej cichości chwili. Tekst o byciu czy może niebyciu artystą. Porównał on artystę do bambusa - czegoś pustego w środku. Czyli zatracenia się, zapomnienia o sobie w akcie tworzenia. Bez kalkulacji. Bez tożsamości. Bez ego. Pozwolenie i przyzwolenie na prowadzenie. Przez siłę wyższą. Doskonałą.
Był to taki dla mnie synchron w czasie. Dzień wcześniej malowałam obrazy. I - nie znając jeszcze stanu "bycia bambusem" coś puściłam w sobie. Pozwoliłam sobie na brak kontroli. Nie wymyślałam, co chciałabym namalować. Nie kalkulowałam, że może wykorzystam jeszcze farbę na paletce, no bo "szkoda, żeby się zmarnowała". Nie myślałam o tym, czy komuś spodoba się ten obraz czy nie. Zaczęłam od pomarańczu i zieleni, skończyłam na brudnym różu. Namalowałam Anioła, zamalowałam Anioła, to nie był jego czas, więc ukrył się na ten moment we Wszechświecie. 
To jest genialne! Stwarzanie. Każdy ruch pędzla przynosi inną przestrzeń. To się dzieje na bieżąco. Bez planu. To się po prostu dzieje. I ja to poczułam. Ja, która wg norm ludzkich malować nie potrafię. Zresztą nigdy nie malowałam, no w podstawówce, jak każdy. 
Mój pierwszy krok, do "bycia bambusem" zrobiłam. 
Już czekam na następne. W ekscytacji. W szczęściu. 
Wczoraj ktoś mi powiedział: Sztuka sztuką, życie życiem. A ja bym to pomieszała i połączyła, jak farby. Co myślisz, M.?

Do spotkania w kolejnej przestrzeni.
Ścisk.