sobota, 19 września 2015


Bo moje życie to sieć.
Sieć, która jest częścią sieci nieskończonej. Tajemniczej. Zaskakującej. Połączonej z każdym i wszystkim wokół. Nieznanej....
Sieć przekonań. Sieć programów, wgrywanych na mój dysk od dziecka. Sieć uwarunkowań, wynikających ze środowisko, które wybrałam do swojego doświadczania. I jest to sieć doskonała. Wszystko, co się w niej pojawia jest konieczne dla mojego rozwoju. Potrzebne. Z wymiaru materii nie  zawsze jasne i zrozumiałe. Z wymiaru duszy wskazane, pożądane nawet. 
Tym samym nie ma doświadczeń złych i dobrych. Nie ma pozytywów i negatywów. Wszystko po prostu jest. 
Oczywiście w tej przestrzeni non-duality. Bo umysł nasz jest dualny, i zawsze będzie rozdwajać, kontrastować, porównywać. Taka jego natura. I dobrze. Nie dałoby się raczej tu funkcjonować, gdyby nie on. Byleby tylko to on stanowił  moje narzędzie, nie odwrotnie. 
Tak. Moje życie to sieć.
Sieć możliwości. Sieć decyzji, które zawsze mają jakieś konsekwencje. Sieć wyborów. W każdej możliwej sytuacji. Bo zawsze jest jakiś wybór. Nie. Nie, jakiś wybór. Mój wybór. To jest mój wybór.
To chyba znaczy wolna wola. Ja wybieram. Mój wybór, moje konsekwencje. 
Im te wybory bliższe mnie samej, (czyt. mnie po odklejeniu od wszelkich tożsamości i ról lub czyt.: mojej duszy), tym, z percepcji umysłu dla mnie lepsze. Tym ja spokojniejsza. 
I właśnie teraz, w tym najświętszym spokoju, tak to do mnie przychodzi. 100% sensu w moich dywagacjach na temat nurtujący mnie od niemal zawsze: Po-co-tu-jestem i Kto-ja-jestem.... 
Niestety nie zawsze przychodzi to do mnie tak, gdy tego spokoju brak. Najwyraźniej mięsień świadomości jeszcze niewystarczająco wyćwiczony. 
Jestem w procesie. A proces to myśl-wiedza-działanie. Ostatnie ogniwo najtrudniejsze. Acz, do zrobienia...
Idę zająć się życiem....

Do spotkania w kolejnej przestrzeni.
Ścisk.




poniedziałek, 14 września 2015


Jestem. 
Nareszcie u siebie. 
Wróciłam. 
Chociaż głowa jeszcze "nie moja", w karku wciąż łupie, a przed oczami szlaczków ciąg... Czyli stan fizyczny bez zmian. A jednak wróciłam.
Nie, nie z dalekiej podróży. A może właśnie tak? Takie w każdym razie odnoszę wrażenie, że wróciłam z daleka. 
Do siebie.
Do przestrzeni, którą udało mi się wykreować. Krok po kroku. Mały krok, po małym kroku. Dzień po dniu. Tydzień po tygodniu. Miesiąc po miesiącu. 
Wybaczenie. Wdzięczność. Cisza. Stwarzanie. Uważność. Bycie w teraz.
Powstało, ba, wciąż powstaje to piękne miejsce. Nie lokalnie, a mentalnie. Wszędzie mogę w nim być. Taka to magiczna przestrzeń....
Ale jakoś dni temu kilka mnie wylogowało. Nagle. Klik. Klik. Coś się zacięło? Zamknęło? Myślałam nawet, że umarło. Na zawsze. 
Niby nic na zewnątrz się nie zmieniło, ale pociemniało. Posmutniało. Zbezsensowniało. Odradośniło się.  Zahuczało i zawyło. I huczało jakiś czas. I wyło. Straszyło. Smęciło. A potem smęciło i straszyło. Ryczało. I panikowało: koniec tego pięknego? Przeze mnie stworzonego?
Nie koniec. Jak bardzo jestem wdzięczna, że nie koniec.
Bo dziś jest wszystko inaczej. Chociaż na zewnątrz nic się nie zmieniło. Znów pięknie. Trochę tkliwie, co bardzo lubię. 
Znowu się uspokoiło. To, co krzyczało. Tłukło się. Obijało od środka.
Znowu się rozjaśniło. To, co wpakowało mnie w jakąś stęchłą, czarną otchłań. 
Znowu zaśpiewało. To, co chrapało i fałszowało. Notabene nie moją melodię. I to jeszcze wysoko ponad dopuszczalną granicę decybeli, mentalnych. 
Znowu uśmiechnęło się. To, co popłakiwało cichutko. A czasami ryczało. Tyle łez....
Znowu wyklarowało się. To wszystko wokół, co rozmyte było. Bez kolorów. Bez formy. Bez zapachu.  
Znowu zaufało. To, co drżało ze strachu. Aż bolało. W oceanie wątpliwości i zakwestionowanych odpowiedzi, na pytania z pytajnikami większymi niż słoń....
To ta przestrzeń, w której absolutnie wszystko ma rytm mojej piosenki. Ma moje a nie cudze buty. Kroczy moją drogą. Tańczy mój taniec. Wszystko w idealnej jedności. W najdoskonalszym dla mnie tempie. W najlepszym dla mnie czasie. 
Nie wiem, co mnie z niej wyautowało. Nie wiem dlaczego i z jakiego powodu. Nie wiem, co było tego celem. Narazie. Ale wiem, że chcę tu być. Tylko tu. I koniec.

Dziękuję. I ściskam Cię, G.

Do spotkania w kolejnej przestrzeni.
Ścisk.


czwartek, 3 września 2015



Stworzyłam Artystkę.
Tak. Można powiedzieć od podstaw. A może od zera? A może to było i poniżej? Bo malowanie nigdy nie było w kręgu moich zainteresowań. Nawet tych najodleglejszych. No właśnie, czy nie było? A może w głębi duszy było zawsze, tylko ten program "nie-umiem-malować" skutecznie mnie z tej świadomości wylogował? Na szczęście nie na zawsze.
Po wielu latach życia, jakimś przypadkiem, który wiem, że przypadkiem nie był, bo przypadków brak ;), chwyciłam za pędzel. Nieudolnie. Z pewną dozą wstydu i skrępowania nawet. W oszołomieniu - cóż ja to robię ;) ..... Tak wstydliwie, że nawet ten mały pędzel czuł się pewniej niż ja. Ale z jakimś dziwnym przekonaniem, że tego właśnie chcę. I zaczęłam mazać. 
W szufladzie leży ten mój pierwszy obrazek. I może będzie leżeć tam zawsze. Zachowam go. Żeby mi wciąż i wciąż przypominał, że nie ma rzeczy, których nie potrafię robić. Są tylko dwa warunki: 1. Chcę to robić. 2. Potrafię sobie wyobrazić, że to robię. A potem to już tylko się otworzyć, na to co spływa. Bo mam nieodparte wrażenie, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, że to tylko moja ręka jako narzędzie maluje te moje obrazy. Że jakaś siła przepływa przeze mnie, dając wyraz temu, co na płótnie. 
Ta przestrzeń kreacji, ba,  każda kreacja fokusuje mnie w teraz. Nie ma nic więcej. Trzeba się zamknąć i otworzyć jednocześnie. Zamknąć na zewnątrz, otworzyć na wewnątrz. Inaczej przeciąg jest. ;) I stać się bambusem ;), o czym wspomniałam już we wcześniejszym poście. 
Dzieci to mają. One nie muszą się tego uczyć. One to wiedzą. Wyciągają języki i tworzą. Jest tylko papier, farby i dziecko. Kolorowanka, kredki i dziecko. Wycinanka i dziecko. Wyklejanka i dziecko. I nic poza tym. Mi zdarzyło się to najwyraźniej zapomnieć. Może tak ma każdy dorosły? 
Ale szczęściem wielkim, nieprzypadkowym przyszło to do mnie znowu. I wprowadziło masę radości. I pomaga wylogować się z kolejnych niechcianych, powoli uświadamianych programów. I niech się dzieje. Dla mnie niewyobrażalnym luksusem jest możliwość "wyciągnięcia języka". Bo to sygnał: Udane logowanie na platformie mojej najcichszej ja. ;)

Ps. 1. Mój pierwszy obrazek z perspektywy dzisiaj jest dość niezwykłej urody ;) .  Aż mnie zastanawia, dlaczego obdarowałam oczy wszystkich moich  bliskich jego iście niezwykłym pięknem. ;) I to jeszcze w zachwycie bardziej niż przeciętnym. 
No ale od niego wszystko się zaczęło.... 

Ps. 2. Powyżej Moja Artystka przedstawia tryptyk: Miasto.

Do spotkania w kolejnej przestrzeni.
Ścisk. 


wtorek, 1 września 2015

Przyjaciel.
Teoretycznie każdy wie, kto to jest przyjaciel.
Ten prawdziwy naturalnie.
Przyjaciel jest zawsze.
Na dobre i na złe.
Gdy go potrzebujemy.
Gdy się radujemy czy świętujemy to oczywiście z nim.
Gdy jego pomoc jest dla nas niezbędna i na odwrót.
Dla prawdziwego przyjaciela jesteśmy w stanie zrobić wszystko. Przynajmniej niemal wszystko. I niemal zawsze.
Przejechać wiele kilometrów, gdy jest taka konieczność.
Wisieć na telefonie godzinami, gdy potrzebuje się wygadać.
Wstać o 3 nad ranem, by go odebrać z lotniska.
Przytulać i ocierać łzy, gdy zalewa go powódź rozpaczy.
Robić herbatę i najsmaczniejszą z zup, by się wzmocnił pogrążony w chorobie.
Wysyłać fluidy najpiękniejszej energii.
Zalewać komplementami.
Zalewać pozytywnymi słowami, by wzmocnić jego wiarę w siebie, poczucie własnej wartości, gdy te akurat na dnie.
Otwierać skrzydła i być dla niego czułym.
Być dla niego po prostu.
Dla przyjaciela do końca życia.
Dla przyjaciela od początku życia.
Dla tego przyjaciela, którego każdy z nas ma. Bez wyjątku. Na wyłączność.
Bo najprawdziwszym przyjacielem dla siebie jest każdy z nas.
Bo najwierniejszą moją przyjaciółką jestem dla siebie sama.
Czy jestem więc w stanie zrobić dla siebie wszystko? A przynajmniej niemal wszystko?
Czy jestem gotowa na poświęcenie sobie z uważnością i cierpliwością czasu, jeśli go potrzebuję?
Czy znajduję słowa pełne miłości, gdy zwracam się sama do siebie?
Czy dbam o siebie w wymiarze fizycznym, mentalnym, emocjonalnym czy umysłowym?
Czy słuchając siebie jestem "cała swoim uchem"?
Czy w sytuacji tak zwanej trudnej potrafię być dla siebie wyrozumiała, czuła i delikatna? Jak dla przyjaciela, dla przyjaciółki?
Tak! Coraz bardziej tak :) .
A Ty?
Jeśli tak - wspaniale :).
Jeśli nie, to otwórz drzwi Twojego serca. I nie bój się. On/Ona tam na pewno jest.

Do zobaczenia w kolejnej przestrzeni.
Ścisk.