sobota, 14 listopada 2015


Dziś o przejażdżce. Nie!  O podróży.
Podróży w nieznane. W - często - dziewicze, bo w ogóle nie odkryte. W różnorodność. W miejsce niesamowite. Niepowtarzalne. Iskrzące feerią kolorów. Wibrujące feerią dźwięków. Najdoskonalszych. Choć nie tylko tych tak zwanych pozytywnych. Tych mrocznych, tajemniczych też. 
W miejsce dalekie i bliskie zarazem. Gdzie i zimno doskwiera, i upał przypala. Gdzie jest absolutnie wszystko. Od góry do dołu i od dołu do góry. Od lewej do prawej i na odwrót - dokładnie tak samo . Podróż w głąb siebie. 
Bezcenna. A jednak stać na nią każdego z nas. Pełna skarbów: najskrytszej wiedzy o sobie samym. Wystarczy tylko chcieć się tam znaleźć. Dojechać. Doczłapać. Dopełzać nawet. 
A drogowskazami są pytania:
Kim jestem? Co tu robię? Co lubię robić? Co mnie u(nie)szczęśliwia? Co mnie męczy? Co mi dodaje skrzydeł? Czego się boję? Przed czym uciekam? Co mnie uwiera a co mnie otwiera? Co mnie uspokaja? Kiedy jestem sobą? Co to znaczy być sobą? Kiedy kłamię? Po co kłamię? Skąd te nerwy? Czy to moje emocje? Czy to moje myśli? Ile mnie we mnie? Itd... Itp.... Cała masa pytań. 
Bo podróż długa, więc i drogowskazów mnóstwo...
Jednak tak bardzo, bardzo warto.
Bo jakąż magiczną chwilą staje się to "zwykłe życie" z perspektywy globtrotera-podróżnika-odkrywcy. 
Niby bez fajerwerków. Bez wróżek. Bez czarodziejek.
Niby. A jednak...
Ja wybrałam rower. Powoli. Z przerwami. Na oddech. Sam na sam. Tete-a-tete z moją najcichszą ja.