czwartek, 3 grudnia 2015



Czasem, tak ot tak przychodzi sobie smutek.
"Z niczego".
A to "nic" to tak jak w klamotniku: pełno rupieci, niepotrzebnych, a niby nic tam nie ma. 
Więc (nie zaczyna się zdania od więc, wiem, ale ja zaczynam, bo lubię) wypływa z nas smutek, żal, jakieś takie rozgoryczenie nawet. 
Oczywiście "z niczego". ;)
I może czasem rzeczywiście nie warto rozkminiać, skąd to to się wzięło. Lecz posiedzieć z tym. Poobserwować. Dać się wysmucić, biedulce. 
Bez męczenia: skąd? Bez dręczenia: dlaczego? Bez stawiania oporu: nie!
Niechże sobie jest. Czasem. Smutek.
Może go nawet przytulić. Zintegrować ze sobą. Gdy się oswoi, to może zdradzi, skąd się wziął. 
A potem zaakceptować. Opcjonalnie opukać (EFT). I puścić.
I niech sobie przychodzi smutek tak ot tak, czasem. 

Do spotkania w kolejnej przestrzeni. 
Ścisk.